Podróży muzycznej ciąg dalszy. Tym razem lądujemy w chłodnej Norwegii u Sofiana. Jednak o zmarźnięcie nie musimy się martwić i to nie dlatego, że Sofian jest Algierczykiem, więc zapewne ostro grzeje w domu, ale przede wszystkim z powodu jego niezwykle ciepłego głosu.
Debiutancki album to 12 kawałków, z których bije radość życia, gdyż Sofian potrafi znaleźć pozytywy nawet w takich sytuacjach jak rozstanie z dziewczyną. Dzięki świetnej produkcji trójkątu norwesko-islandzkiego Sofian „pokazuje” jak mocnym wokalem został obdarzony. Poszczególne numery same w sobie mają często tyle „zwrotów akcji”, dzięki którym możemy posłuchać jak szeroką skalę głosu Sofian posiada, raz to zwalniając tempo – opuszczając głos, innym razem przyśpieszając i wyciągając góry, że gdyby scenarzyści „Mody na sukces” wzięliby stąd przykład nagraliby zapewne jakieś 5 tysięcy odcinków mniej.
O klasie tego albumu mogą świadczyć dwa covery – „Isn’t She Lovely” Steve’ego (Steviego?!) Wondera oraz „People are People” Depeche Mode. Dwa klasyczne kawałki tu zostały zaranżowane od nowa i, nie boję się tego powiedzieć, brzmią lepiej od swoich pierwowzorów. Do pierwszego z nich dodanych zostało parę linijek tekstu, co urozmaiciło trochę jednostajną wersję Wondera, a chłodna wersja depeszów nabrała tu odrobinę cieplejszego, soulowego brzmienia, które, o dziwo!, wcale nie popsuło tej piosenki.
Co ciekawe, mimo niezwykle wysokiego poziomu muzycznego i wokalnego, album jest łatwy, prosty i przyjemny w odbiorze i myślę, że sprzedałby się, przy odpowiedniej promocji, znakomicie niemalże wszędzie na świecie. Tymczasem po Sofianie słuch wszelaki zaginął, a szkoda. Póki co, pozostaje katowanie jego debiutanckiego albumu przez kolejne miesiące. Enjoy!
OCENA: 6/6